They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Dziecko, co jeszcze lubisz robić? - Wskazała na kocie
oczy. - Poza robieniem szkód.
Nie mogłam zebrać myśli, więc wymieniłam pierwszą
rzecz, jaka mi przyszła do głowy:
- Walczę z wiewiórkami... i jeszcze jem.
Milczała przez chwilę. Podrapała się po brodzie przez
woalkę.
- Zwietnie - odezwała się w końcu. - Jeśli przyjdziesz tu
jutro około południa, będziemy jeść. Co ty na to? A teraz
już idz, wracaj tam, skąd przyszłaś, gdzie twoje miejsce.
Nie mam nic więcej do powiedzenia. Przyjdz jutro... ale
bez swojej przyjaciółki, bo sprawia kłopoty.
- Dobrze - zgodziłam się, rozpogodzona.
Zmierzając w stronę farmy, śmiałam się, a właściwie
rechotałam. Podrzucałam Klasyczną w powietrze i
łapałam. Jeśli duch nie był tak naprawdę duchem, to
przynajmniej był przyjazny, prawie. Następnego dnia
miałyśmy razem jeść, a może nawet rozbijać sobie
nawzajem jajka na głowach.
Klasyczna była smutna; nie odzywała się przez całą
drogę do domu.
- Ona cię nie nienawidzi - zapewniałam ją. - Naprawdę.
Ale Klasycznej nie obchodziło, co mam jej do
powiedzenia. Mnie zresztą też nie. W końcu sprawiała
kłopoty.
Część druga
Rozdział 11
Klasyczna, opowiem ci o pikniku z duchem i o tym, co
widziałam i co robiłam potem. Przykro mi, że nie mogłaś
pójść, bo jedzenie było pyszne, lepsze od krakersów z
masłem orzechowym. Przyniosła smaczny poczęstunek:
ciemne tłuste mięso, takie jak na udku kurczaka (nie
jestem pewna, czy to było udko), i podała na serwetce z
koronkowym wzorem. I sok jabłkowy. I placek, pół
porcji. Nie zjadłam wszystkiego, wystarczająco jednak
dużo, żeby zachciało mi się spać.
Najpierw opowiem ci, jak czekałam na ducha.
Oczywiście, ona wcale nie jest duchem. Już to
wiedziałaś. Ma na imię Dell i mieszka w tamtej widocznej
z daleka kępie jadłoszynów, w małym domku z szarego i
rdzawego kamienia. Poszłam za nią po pikniku, ale ona o
tym nie wiedziała. Tak mi się przynajmniej wydawało.
Wcześniej jednak na łące siedziałam po turecku obok
kocich oczu co najmniej godzinę. Niebo było czyste, wiał
lekki wiaterek. Sorgo szumiało od czasu do czasu, jakby
ktoś się przedzierał przez gąszcz łodyg, ale to tylko wiatr
mnie nabierał. Jak wiesz, umalowałam się szminką i
różem. Ręce miałam czyste (umyłam się na ganku,
nalewając wodę z butli na złożone dłonie, a potem
wydłubałam zębami brud spod paznokci).
Kiedy już myślałam, że Dell o mnie zapomniała,
wyłoniła się z łanu sorga, wypowiadając połówkę mojego
imienia.
- Rose, Rose, Rose...
W jednej ręce niosła wiklinowy koszyk, w drugiej
kołdrę.
- Długo tu jesteś? - zapytała spod kaptura. - Pewnie nie.
Nie ruszyłaś moich kocich oczu. Niczego nie zniszczyłaś.
To mi każe przypuszczać, że jesteś tu zaledwie od paru
minut.
Ten gardłowy męski głos, to zrzędzenie.
- Pośpiesz się, dziecko. Słońce pali, a ja nie mam całego
dnia na zmarnowanie.
Zawróciwszy, ruszyła tam, skąd przyszła, znikała
pośród wysokich traw, więc zerwałam się na nogi i w
podskokach udałam się jej śladem.
Wkrótce znalazłam się na nowym terenie, oddalając się
od What Rocks i torów.
- Urodziłaś się z rodziców kojotów? Jesteś kojocim
dzieckiem? - pytała Dell. - Wyskoczyłaś z ziemi? Skąd się
wzięłaś?
Nie wiedziałam, o co jej właściwie chodzi.
- Mieszkam w What Rocks - wyjaśniłam. - I w Los
Angeles też, ale nie teraz. Teraz mieszkam w What Rocks.
- Co za pokręcona nazwa... I pokręcone dziecko. Jesteś
pokręconym dzieckiem.
Nie wiedziałam, czy żartuje, czy mówi poważnie.
- Mój tatuś tam jest - dodałam - i Klasyczna, i Modne
Dżinsy, i Krój i Szyk, i Magiczne Loki.
- Gadasz od rzeczy - oświadczyła Dell. - Jesteś
nieokrzesana i wulgarna. %7łal mi ciebie.
Szłyśmy po ściernisku; sztywne białe zdzbła chrzęściły
pod stopami.
- Uważaj na to, co tu robisz - ostrzegła. - Jesteś na
mojej ziemi. Cała, co do cala, należy do mnie.
Rozłożyła na ściernisku kołdrę, kraciastą, zszywaną z
kwadratowych kawałków. Nie wolno mi było na niej
usiąść. Tak powiedziała. Musiałam usiąść na słomie i
zaczęły mnie od tego swędzieć łydki.
Pamiętasz proszone herbatki. Klasyczna? Układałam
ciebie i pozostałe główki wokół rozwiniętego
papierowego ręcznika w namiocie koło telewizora. A
potem udawałam, że nalewam herbatę do waszych
maleńkich plastikowych filiżanek.
- Jesteście moimi gośćmi - mówiłam. - Będę wam
usługiwać.
Wiatr szarpał kołdrą, miejscami ją wydymając. Kiedy
się pochyliłam, żeby rozprostować zawinięty koniec, Dell
powiedziała:
- Nie fatyguj się.
To było jej przyjęcie. Sama wygładziła kołdrę. Miała
płócienne serwetki i elegancką filiżankę. Byłam jej
honorowym gościem.
- Smakowicie pachnie - powiedziałam. - Umyłam ręce.
Powinna mnie pochwalić, że ładnie wyglądam.
- Bądz już cicho - poleciła. - Dość tych bzdur, dobrze?
Wyjęła z piknikowego koszyka trzy talerze obciągnięte
folią i termos, ustawiając je kolejno na rogach kołdry.
Sama usiadła na środku, jak gruby dżin na magicznym
dywanie (woalkę miała już zsuniętą z twarzy: wcześniej
wyrysowała kręgi w powietrzu, przeklęła pszczoły,
klasnęła w dłonie i splunęła).
W końcu zaczęła mnie częstować; odwinąwszy folię,
starannie wybierała jedzenie, nie zdejmując rękawiczek.
- Trochę tego.
Plaster mięsa.
- Trochę tego.
Kawałek placka.
- Nie rozlej, bo nic innego nie dostaniesz.
Sok jabłkowy.
Nie było tego wiele. Ale, jak ci już wspomniałam, było
dobre. Skromna uczta. Po zjedzeniu swojej porcji czułam,
jak pęcznieję, obserwując Dell. Z serwetką na kolanach
jadła wprost z talerzy - całe mięso, trzy kawałki placka, i
piła prosto z termosu.
Nie przeszkadzało mi to, Klasyczna. Byłam
zadowolona.
Słyszałam, jak oddycha, głośno i chrapliwie, z
wypchanymi ustami. Nie patrzyła na mnie. Jakbym nie
istniała. Jakbym była duchem. Gwałtownie poruszała
szczęką, raz po raz sięgając po nową porcję jedzenia.
Miałam wrażenie, że mówi coś do siebie, z pełnymi
ustami, pochrząkując.
To mamrotanie w połączeniu z przyciemnionym szkłem
okularów upodabniało ją do pirata. Sorgo falujące w
oddali stało się oceanem. Siedziałyśmy na bezludnej
wyspie, a posiłek stanowił nasz skarb. Wyobraziłam
sobie, jak Dell mówi:
- Ha! Niezły łup!
Beknęłam, z przyjemnością wspominając apetyczny,
lekko wędzony smak mięsa. Potem wyciągnęłam się na
ściernisku i zamknęłam oczy.
Zasnęłam? Pewnie tak. Obudził mnie huk z
kamieniołomu. Natychmiast zauważyłam, że kołdra
zniknęła, koszyk również. W miejscach, gdzie stały
talerze, roiło się od czerwonych mrówek polujących na
resztki.
A Dell... w powiewającej na wietrze podomce, kapturze
przekrzywionym na bok, dzwigając zebrane rzeczy,
zmierzała w stronę gęstej kępy jadłoszynów na dalekim
końcu ścierniska. Podążyłam jej śladem, trzymając się w
pewnej odległości. Byłam szpiegiem, tajnym agentem
Jelizą-Rose, tropiącym Piratkę-%7ływicielkę. To, jak się
nazywa, okazało się dopiero pózniej.
Jestem niewidzialna, myślałam. Nie można mnie
zobaczyć. To ja jestem duchem.
Bujne korony drzew ocieniały krętą ścieżkę. Straciłam
Dell z oczu, ale wciąż słyszałam radosną melodię, którą
pogwizdywała, idąc, wiedziałam zatem, że jest przede
mną, całkiem niedaleko.
 Podnieście mnie do Jezusa słodkiego i przybijcie mnie
do krzyża obok niego . Mój ojciec czasami śpiewał tę
pieśń.  Och, cóż za dzień błogosławiony, zawisnąć przy
Jezusie i zostać zbawionym
Powinnam była ci to wówczas powiedzieć, Klasyczna.
Ale chcę ci to powiedzieć teraz...
Dell nie mieszkała w jaskini. Nie została uduszona i [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • plazow.keep.pl