[ Pobierz całość w formacie PDF ]
teraz widuję ich twarze, Camillo, dawny ból powraca, ale cie
szę się, że tutaj są, że umierają w słońcu, z dala od domu,
oszukani przez własną bezduszność, to są wciąż te same twa
rze, surowe, harde twarze z mojego rodzinnego miasteczka,
twarze ludzi dokonujących swego pustego żywota w palącym
słońcu.
WidzÄ™ ich w holach hotelowych, widzÄ™, jak opalajÄ… siÄ™
w parkach, jak wychodzą, powłócząc nogami z brzydkich
małych kościołów - ze Zwiątyni Aimee, z Kościoła Wielkiego
Ja Jestem - wychodzą stamtąd ze smętnymi minami, przy
gnębieni kontaktem ze swoimi dziwnymi bożkami.
62
Widzę, jak wytaczają się ze swoich filmowych pałaców
i kolejny raz mrużą puste oczy na widok brutalnej rzeczywi
stości, jak wracają chwiejnym krokiem do swoich domów, że
by poczytać Timesa", dowiedzieć się, co słychać na świecie.
Czytam z obrzydzeniem ich gazety, obcujÄ™ z ich literaturÄ…, ob
serwujÄ™ ich zwyczaje, oglÄ…dam ich sztukÄ™. Ale jestem biedny,
moje nazwisko kończy się na miękką samogłoskę i dlatego
mnie nienawidzÄ…, nienawidzÄ… mojego ojca i ojca mojego ojca,
chętnie by mnie dopadli, sponiewierali, lecz są już starzy,
umierają w słońcu i w gorącym pyle, a ja jestem młody, pełen
nadziei, kocham swój kraj i czasy, w których żyję, więc kiedy
mówię o tobie brudna Latynoska", nie mówi tego moje ser
ce, ale stara, niezasklepiona jeszcze rana, i wstydzÄ™ siÄ™ tego,
co zrobiłem.
7
MYZL O ALTA AOMIE, O ludziach, którzy tam mieszkali. Pamię
tam swój pierwszy dzień w tym hotelu. Pamiętam, jak wszed
łem do ciemnego holu z dwiema walizkami, z których jedna
była wypchana egzemplarzami Zmiechu małego pieska. To
było dawno, ale dobrze to wszystko pamiętam. Przyjechałem
autobusem, cały w kurzu, z pyłem Wyoming, Utah i Nevady
we włosach i uszach.
- Chciałbym wynająć niedrogi pokój - powiedziałem.
Właścicielka miała siwe włosy. Koronkowy kołnierzyk opi
nał jej szyję ciasno niczym gorset. Była wysoką kobietą po
siedemdziesiątce. %7łeby wyglądać na jeszcze wyższą, stawa
ła na palcach i patrzyła na mnie znad okularów.
- Ma pan pracę? - zapytała.
- Jestem pisarzem - odparłem. - Udowodnię pani.
Otworzyłem walizkę i wyjąłem jeden egzemplarz magazynu.
- Ja to napisałem - pochwaliłem się. W tamtym okresie
byłem jeszcze pełen zapału i bardzo z siebie dumny. - Poda
rujÄ™ pani egzemplarz z autografem.
64
Wziąłem z kontuaru pióro i zanurzyłem w atramencie,
a potem przez chwilę oblizywałem usta, zastanawiając się, co
napisać.
- Pani godność? - spytałem.
- Hargraves, a co? - burknęła niechętnie.
Nie odpowiedziałem, bo byłem już zajęty czym innym -
wyświadczaniem jej zaszczytu. Napisałem nad tytułem opo
wiadania: Dla kobiety niewysłowionego uroku, o pięknych
błękitnych oczach i łagodnym uśmiechu od autora, Arturo
Bandiniego".
Pani Hargraves uśmiechnęła się uśmiechem, który zda
wał się ranić jej twarz, tak jakby wysuszona skóra popękała
wzdłuż zmarszczek wokół ust i na policzkach.
- Nie cierpię opowieści o psach - powiedziała, chowając
magazyn pod kontuar. - Młody człowieku, czy jest pan Mek
sykaninem?
Pokazałem na siebie i roześmiałem się.
- Ja Meksykaninem? - Pokręciłem głową. - Jestem Amery
kaninem, pani Hargraves. A to wcale nie jest opowieść o psie,
tylko o człowieku. To całkiem niezła opowieść. Pies w ogóle
siÄ™ w niej nie pojawia.
- Meksykanie nie mają wstępu do tego hotelu - oznajmiła.
- Nie jestem Meksykaninem. Tytuł opowiadania zaczerp
nąłem z bajki. Wie pani: Mały piesek zaśmiał się na widok
zabawy".
- Ani %7łydzi - dodała.
Wpisałem się do księgi meldunkowej. W tamtych czasach
miałem piękny podpis, fantazyjny, wybujały i na wskroś nie
czytelny, z zamaszystym podkreśleniem, bardziej skompliko-
65
wany niż sygnatura wielkiego Hackmutha. Obok napisałem:
Boulder, Kolorado".
Przyjrzała się bacznie mojemu wpisowi. Potem odezwała
się chłodno:
- Pańska godność, młody człowieku?
Byłem zawiedziony, że tak szybko zapomniała nazwisko
autora Zmiechu małego pieska, wydrukowane dużą czcionką
na okładce magazynu. Kiedy się przedstawiłem, napisała
moje nazwisko starannie, drukowanymi literami nad podpi
sem. Potem odkreśliła całość grubą kreską, żeby mogli się
wpisać następni goście.
- Panie Bandini - powiedziała, patrząc na mnie chłodnym
wzrokiem. - Boulder nie jest w Kolorado.
- Tam też! - wyjaśniłem. - Właśnie stamtąd przyjechałem.
Byłem tam jeszcze przed dwoma dniami.
Kobieta upierała się przy swoim.
- Boulder jest w Nebrasce. Przejeżdżaliśmy z mężem
przez Boulder w Nebrasce trzydzieści lat temu w drodze tu
taj. Proszę to poprawić.
- Ależ miasto o takiej nazwie jest również w Kolorado.
Mieszkają tam moi rodzice. Chodziłem tam do szkoły.
Wyjęła magazyn spod kontuaru, żeby mi go oddać.
- To nie jest miejsce dla pana, młody człowieku. W tym
hotelu mieszkajÄ… tylko porzÄ…dni i uczciwi ludzie.
Nie wziąłem magazynu. Byłem zmęczony po długiej jez
dzie autobusem.
- No dobrze - powiedziałem. - To miasto jest w Nebrasce.
Skreśliłem słowo Kolorado" i napisałem nad nim Ne
braska".
66
Kobieta była usatysfakcjonowana i bardzo ze mnie zado
wolona. Uśmiechnęła się i popatrzyła na magazyn.
- A więc jest pan pisarzem! Jak miło! - Potem znowu scho
wała magazyn. - Witamy w Kalifornii! Spodoba się tu panu!
Ach, ta pani Hargraves! Była samotna i zagubiona, ale
miała swoją dumę. Któregoś popołudnia zabrała mnie do
swojego mieszkania na najwyższym piętrze. Czułem się tak,
jakbym wchodził do wysprzątanego grobowca. Jej mąż już
nie żył, lecz trzydzieści lat wcześniej prowadził sklep żelazny
w Bridgeport w Connecticut. Na ścianie wisiało zdjęcie tego
wspaniałego człowieka, który nie pił i nie palił, a umarł na
zawał. Jego chuda, surowa twarz w masywnej ramce wciąż
wyrażała pogardę dla picia i palenia. Stało tam łóżko, w któ
rym umarł, mahoniowe, z wysokim baldachimem. W szafie
były jego ubrania, na podłodze zaś buty. Ich czubki wygięły
się nieco ku górze ze starości. Na kominku stał kubek do go
lenia, bo mąż pani Hargraves codziennie się golił. Miał na
imię Bert. Ach, ten Bert! Bert, mawiała jego żona, czemu nie
pójdziesz do fryzjera? A Bert zawsze odpowiadał śmiechem,
bo wiedział, że jest lepszym fryzjerem od zwykłych fryzjerów.
Bert wstawał o piątej rano. Pochodził z rodziny liczącej
piętnaścioro dzieci. Był złotą rączką. Przez lata dokonywał
wszystkich napraw w hotelu. Pomalowanie całego budynku
od zewnątrz zajęło mu trzy tygodnie. Mawiał, że jest lepszym
malarzem od zwykłych malarzy. Pani Hargraves przez dwie
godziny mówiła o Bercie; ależ ona go kochała, nawet po
śmierci, tyle że Bert wcale nie umarł, wciąż był obecny w tym
mieszkaniu, czuwał nad nią, strzegł jej, gotów w każdej
chwili stanąć w obronie żony, gdybym próbował ją skrzyw-
67
dzić. Przerażał mnie, sprawiał, że chciałem stamtąd uciec.
Wypiliśmy herbatę. Była stara. Cukier też był stary i pozle-
piany. Filiżanki pokrywał kurz. Herbata miała smak starości,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]